W tym miejscu miała być relacja z biwaku minimalistycznego w warunkach zimowych. Wspólnie z kilkoro znajomymi wybraliśmy się w góry by poczuć trochę śniegu na policzkach. Z jednym z kolegów rozpierani chęcią działania podjęliśmy próbę budowy zimowego schronienia. Pracę poszły tak fajnie, że zrezygnowałem z planu biwaku minimalistycznego.
Na dwie godziny przed zmrokiem dotarliśmy na miejsce zimowego placu zabaw. Początkowo w planie była jama śnieżna jednak oceniliśmy, że śniegu jest za mało i budujemy quinzhee. Wyznaczyliśmy z grubsza zarys naszego projektu i przystąpiliśmy do usypywania śnieżnego kopca.
Bez pracy ... |
Kończyliśmy już po zmroku w śnieżycy. Ciekawe, ale z jednej strony śnieg był lepki i stosunkowo ciężki a z drugiej sypki tak, że wiatr zwiewał go z łopaty. Całość uklepaliśmy i wygładziliśmy. Ruszyliśmy na noc do bacówki w górach gdzie czekali na nas utęsknieni przyjaciele.
Ostatnie szlify |
Z rana wróciliśmy. W kolejnej bacówce (w pobliży naszego kopczyka) przywróciliśmy do życia piecyk i zagotowaliśmy herbatkę "ze śniegu". Drugi raz brałem udział przy pracy nad zimowym schronieniem. W obu przypadkach zorganizowane było źródło ciepła. Okazało się to bardzo ważne. Podczas prac organizm wychładza się, a ubranie nabiera wilgoci z potu i śniegu, na którym leży kopiący. Płomień ogrzewa i daje poczucie bezpieczeństwa. Jedna z osób powinna go nieustannie pilnować, co w warunkach zimowych nie jest takie wcale łatwe.
Ciepełko |
Gdy ja pilnowałem pieca, gorącej wody, opału kolega drążył quinzhee. Spisał się na medal. Miejsca było spora dla dwóch osób i ekwipunku. Z obawy przed zapadnięciem się sklepienia nie drążyliśmy dalej. Obawy okazały się przesadzone. Ale lepiej w tę stronę. Gorzej było by gdyby cała praca poszła na marne. Wyszła nam naprawdę mocna konstrukcja ze ścianami od 0,5 do 1 m. Gdy nadeszła pozostała część naszej ekipy i mogłem przekazać opiekę nad piecykiem kolejnemu koledze postanowiłem poćwiczyć budowę okopu śnieżnego i wykonać tym samym wydłużone wejście. Wyszło całkiem, całkiem.
Quinzhee, jest jak śnieżny bunkier. Człowiek jest odcięty od otoczenia. Od dźwięków, światła i warunków atmosferycznych. Śnieg w naszym schronieniu wybrany był do gołej ziemi i temperatura utrzymywała się w okolicy zera. Wejście zasłoniliśmy, nieszczelnie, folią NRC. Nad głowami wydrążyliśmy otwór wentylacyjny. Z puszki i świeczki zrobiliśmy lampion. Moja izolacja od podłoża okazała się nie wystarczająca. Budziłem się w nocy ale nocka w takiej miejscówce dała mi dużo satysfakcji.
Poranek |
Wstaliśmy dopiero wtedy gdy przez nasz otwór wentylacyjny widać było już niebieskie niebo. Nieśmiało przeprowadzaliśmy testy wytrzymałości naszego schronienia. Okazało się, że nawet skakanie po sklepieniu nie wywołało na nim żadnego wrażenia. Wniosek z tego taki, że spokojnie mogliśmy jeszcze powiększyć przestrzeń wewnątrz.
Warsztaty uważam za udane. Co do samego qiunzhee to nie jest to schronienie awaryjne. Wymaga sporo pracy i energii. Sprawdzi się raczej przy dłuższym biwakowaniu. Niemniej jednak powezmę jeszcze kiedyś próbę budowy. Chciałbym by wyszło tak książkowo, z pryczami, sporą ilością miejsca wewnątrz i odpowiednim wejściem.
Opisałem jedynie budowę quinzhee ale cały weekend był wspaniałą przygodą. Brodzenie w śniegu. Marsz w ciemnościach. Nocka w bacówce. Reanimacja pieca. Wieża i widoki. Błądzenie po górach. Nodia. Ale przede wszystkim Cudowne Towarzystwo. Do zobaczenia przyjaciele.
Opisałem jedynie budowę quinzhee ale cały weekend był wspaniałą przygodą. Brodzenie w śniegu. Marsz w ciemnościach. Nocka w bacówce. Reanimacja pieca. Wieża i widoki. Błądzenie po górach. Nodia. Ale przede wszystkim Cudowne Towarzystwo. Do zobaczenia przyjaciele.