wtorek, 31 grudnia 2019

II

   Kolejny wypad również przyniósł pewną nauczkę. Udowodnił mi jak ważna jest praktyka i doskonalenie umiejętności na co dzień. W planie miałem wyjazd na dwudziestoczterogodzinny biwak minimalistyczny u TH dlatego postanowiłem zrobić sobie mały trening. Zabrałem ze sobą toporek, busolę, krzesiwo, nalgenkę z kubkiem, sznurek i poncho bw (już nie przemakające). Na rejon działań dotarłem grubo po godzinie piętnastej więc miałem nieco ponad trzy godziny na znalezienie miejscówki, zbudowanie schronienia i rozpalenie ognia.

Ekwipunek na biwak II
 
   Na miejsce biwaku wybrałem otoczony trzcinowiskiem zagajnik olchowy nad rzeką. W pobliżu przebiegały linie energetyczne WN. Dodatkowo ciepła jak na październik aura zachęcała niedzielnych podróżników do nieco dalszych eksploracji. Zagajnik zapewniał mi więc względne poczucie prywatności.
   Z żerdzi i pnącza zbudowałem stelaż, na który zarzuciłem poncho. Na posłanie zebrałem kilka naręczy suchych trzcin. Zaczęło się ściemniać. Zerwałem kilka kawałków suchej kory olchy i zeskrobałem wnętrze pod iskry z krzesiwa. I tu rozpoczęła się męczarnia. Kora za żadne skarby nie chciała złapać iskry. A jeżeli już złapała zaraz gasła. Grubo po zmroku wreszcie się udało. Kiedy jednak dorzucałem nieokorowane polana do ognia ognisko tylko się dusiło. Musiałem każde z polan okorowywać do momentu uzyskania dużej ilości żaru.

Stelaż pod poncho
 
   Dodatkowo podczas prac było jak na październik bardzo parno i zapociłem koszulkę. Wieczorem zrobiło się chłodno i delikatnie kropiło. Musiałem szybko wysuszyć koszulkę przy ognisku. Noc minęła znośnie. Nie padało. Rano zagotowałem zupkę z Radomia z dodatkiem znalezionych grzybów i szczawiu.

październik 2014





sobota, 28 grudnia 2019

Spontaniczna nocka w lesie

... hmyy, co to, ja, ... chciałem.
   Aha. Razu pewnego dawno temu wybrałem się do lasu. Stary plecak, koc z kanapy, butelka z wodą, nóż samoróbka, poncho bw, zapałki, kawałek sznurka, kanapki i pies. Spontaniczna nocka w lesie.  Pomimo, że to był maj, nie wyspałem się tej nocy. Pod tyłek ułożyłem grubą warstwę świeżo zerwanej trawy, która do rana wyglądała jak zwałowana kiszonka. Koc nie zapewniał żadnego komfortu ciepła i po ciemku musiałem rozpalać ognisko. Pies był tak zestresowany, że nie odstępował mnie na centymetr. Dobrze że nie padało bo w późniejszym czasie okazało się, że moje poncho jest wybrakowane i przecieka.

Maj 2009, gdzieś w krainie wygasłych wulkanów
 
   Nocka ta dała mi jednak sporo satysfakcji, że pomimo niewielkiej ilości rzeczy udało mi się dotrwać do rana i kontynuować wycieczkę. I o tym będzie traktował ten blog. O wypadach z ograniczonym ekwipunkiem i aranżowanych sytuacjach zaskoczenia. Gdzie komfort odchodzi na plan boczny a liczy się przetrwanie, no i dobra zabawa.