Kolejny wypad również przyniósł pewną nauczkę. Udowodnił mi jak ważna jest praktyka i doskonalenie umiejętności na co dzień. W planie miałem wyjazd na dwudziestoczterogodzinny biwak minimalistyczny u TH dlatego postanowiłem zrobić sobie mały trening. Zabrałem ze sobą toporek, busolę, krzesiwo, nalgenkę z kubkiem, sznurek i poncho bw (już nie przemakające). Na rejon działań dotarłem grubo po godzinie piętnastej więc miałem nieco ponad trzy godziny na znalezienie miejscówki, zbudowanie schronienia i rozpalenie ognia.
![]() |
Ekwipunek na biwak II |
Na miejsce biwaku wybrałem otoczony trzcinowiskiem zagajnik olchowy nad rzeką. W pobliżu przebiegały linie energetyczne WN. Dodatkowo ciepła jak na październik aura zachęcała niedzielnych podróżników do nieco dalszych eksploracji. Zagajnik zapewniał mi więc względne poczucie prywatności.
Z żerdzi i pnącza zbudowałem stelaż, na który zarzuciłem poncho. Na posłanie zebrałem kilka naręczy suchych trzcin. Zaczęło się ściemniać. Zerwałem kilka kawałków suchej kory olchy i zeskrobałem wnętrze pod iskry z krzesiwa. I tu rozpoczęła się męczarnia. Kora za żadne skarby nie chciała złapać iskry. A jeżeli już złapała zaraz gasła. Grubo po zmroku wreszcie się udało. Kiedy jednak dorzucałem nieokorowane polana do ognia ognisko tylko się dusiło. Musiałem każde z polan okorowywać do momentu uzyskania dużej ilości żaru.
![]() |
Stelaż pod poncho |
Dodatkowo podczas prac było jak na październik bardzo parno i zapociłem koszulkę. Wieczorem zrobiło się chłodno i delikatnie kropiło. Musiałem szybko wysuszyć koszulkę przy ognisku. Noc minęła znośnie. Nie padało. Rano zagotowałem zupkę z Radomia z dodatkiem znalezionych grzybów i szczawiu.
![]() |
październik 2014 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz