niedziela, 19 stycznia 2020

Matecznik

   Stwierdziłem kiedyś, że taki minimalistyczny biwak na jedną noc to dla mnie za mało. W sumie to można niczego nie brać i przesiedzieć od zmierzchu do świtu pod jakimś drzewem. Inaczej sprawa się miewa z kolejną nocką, kiedy organizm jest niedospany, zmarznięty, przemęczony i zaczyna doskwierać pragnienie i głód.
   Tym razem postanowiłem spędzić w lesie dwie nocki. Ponieważ wybrałem się w tereny, które już trochę znam zaskoczenia nie było. W planie na pierwszą nockę była ambona lub paśnik. W tym drugim zostało jeszcze trochę siana więc wybór był prosty. W teren moich zmagań dotarłem po zmroku. Dlatego zbliżając się do paśnika zapaliłem latarkę w telefonie by nieoczekiwanie nie napatoczyć się na lochę z małymi.
   Wymościłem sobie gniazdko i zasnąłem Choć nie od razu. Różne zwierzątka złażą się na taki nocleg. Drapią i gryzą konstrukcję. Wytłumaczyłem sobie, że to myszy ale pewności nie miałem. Zasnąłem. Około północy zrobiło się już zimno. Musiałem też na stronę. A jak radzi Ray Mears nie należy zbyt długo z tym czekać gdyź organizm traci ciepło stale podtrzymując temperaturę tego co nam ciąży. Zanim wróciłem na sianko troszkę się rozgrzałem Wymachy ramion, trucht, przysiady itp.


Jak w hotelu. Wpadłem. Wyspałem się. Sprzątać nie trzeba.

   Jak mawiają podróżnicy "najzimniej jest przed wschodem słońca". Wyciągnąłem poncho BW i przykryłem się nim. Głowę miałem również przykrytą. Ogrzewałem się dodatkowo własnym oddechem. Wilgoć nie stanowiła większego problemu.
   O świcie ruszyłem przed siebie. Nie miałem szczegółowego planu. Dokonałem rekonesansu znanych bagien i mokradeł.


Ekwipunek na ambonie


Bagna i mokradła

   Kiedy temperatura oscyluje w okolicy zera nie należy szwendać się po bagnach. Górna warstwa jest zmrożona ale dolne już odtajały i człowiek wpada jak pod lód. Rozciąłem przy tym rękę ale na szczęście niegroźnie i mogłem kontynuować przygodę


Chwila grozy

   Opuściłem bagna i udałem się na poszukiwanie miejscówki. Poprzednia nocka dawała się we znaki. Obóz założyłem w miejscu niedawnej przycinki, jakieś sto metrów od strumienia. Zaplanowałem posłanie z gałęzi i gałązek brzozowych a daszek z poncha. Prawie cały dzień wiało. Jedną z otwartych stron mojego schronienia osłoniłem wciąż jeszcze świeżymi gałęziami sosnowymi. Zbudowałem ekran i rozpaliłem ogień.


Obóz drugi

   Nic tak nie stawia na nogi jak zupka chińska w lesie. Podjadłem, odpocząłem i zacząłem znosić opał. Uzbierałem go w sam raz. Poszło wszystko.


Całkiem całkiem

   Do północy miałem przyjemne spanko. Choć w dalszym ciągu wiało. Ognisko pięknie się rozhulało. Pod ponchem było ciepło i przytulnie. Brakowało tylko flaszki i gołej lask. Później sytuacja powtórzyła się z nocy poprzedniej. Temperatura otoczenia spadła. Brzozowe gałązki nie sprawdziły się jako izolacja od podłoża. Wiało mi po plecach. Przekręcałem się co dłuższą chwilę by dogrzewać kolejne partie ciała. I znów brakowało flaszki i gołej laski.


Placuszki na sen

   Poranek przywitałem herbatką świerkową i ogólnym zadowoleniem. Posprzątałem po sobie i pokręciłem się jeszcze kilka godzin po lesie.


Nie pozostawiaj śladów

1 komentarz: